Dlaczego?



     Każdy miał w dzieciństwie jakieś marzenia, takie całkiem nierealne i nieosiągalne z punktu widzenia małego dziecka. Ja pamiętam dobrze, że zawsze zazdrościłam postaciom z filmów tego życia w wielkim mieście, pełnym kolorów, szybkości i życia. Na ekranie domowego telewizora widziałam niezliczoną ilość razy Nowy Jork, Boston, Chicago, San Francisco czy plaże Miami. Czułam, że to inny świat. Pamiętam, jak zazdrościłam kowbojom tych bezkresnych pustkowi pokonywanych konno, Indianom życia pośrodku niczego w zgodzie z naturą. Czułam pociąg do tych odmiennych realiów, niż nasze polskie. Oczami wyobraźni widziałam siebie, pędzącą na oklep wzdłuż rwącego strumienia, pośród nieznanych górskich terenów. Cierpiałam na ten dziecięcy głód przygody, przekoloryzowanie prawdy, żyłam z myślą, że to świat wielkich perspektyw. Ameryka - kraj możliwości.
A ja? Ja jako dziecko wychowane na wsi, widziałam wciąż drzewa, pola, przekrój czterech pór roku w życiu wsi. Złote falujące łany zbóż, potem ciemne bure zaorane pola, pokrywające się następnie kolejnymi zbiorami. Czułam niedosyt i znudzenie, monotonność i szarość. Mówiłam, ze będę mieszkać w wielkim mieście, że będę aktorką. Cóż, w sumie to wiele lat w kołach teatralnych spędziłam, ale marzenia zaczynały się rozmywać. Szkoła, potem studia, praca, samodzielność. Czułam się coraz bardziej zamknięta w szponach dorosłości, chciałam uciec. Dać sobie jeszcze trochę błogiej wolności. Nie potrafiłam umieścić siebie w roli dorosłej i odpowiedzialnej kobiety. Patrzyłam tylko jak na portalach społecznościowych coraz to kolejne koleżanki się zaręczają, wychodzą za mąż i rodzą dzieci. Czułam, że to nie dla mnie. Chciałam uciec.  




Z programem AuPair zetknęłam się 4 lata temu, już nawet nie pamiętam jak i gdzie. Dołączyłam do grupy na fb, zamówiłam ulotki do domu, oglądałam kanały na yt. Nierealna przygoda. Wyrwać się na rok z Polski, poczuć jak to żyć w innej kulturze, myśleć i żyć w języku angielskim. Wróciły dziecięce mrzonki o idealnym życiu. Chciałam już, teraz! Pamiętam przerażenie wymalowane na twarzy mojej Mamy gdy powiedziałam jej o czymś takim jak AuPair. Stwierdziła, ze to niemożliwe, nie dla mnie, bez sensu i mam wybić sobie to z głowy. Byłam znów w szponach szarego życia. Co jakiś czas odbijały się ode mnie pytania o męża, dzieci, pracę. Miałam studia, licencjat przed sobą. Ciężką drogę do przejścia, pełną wzlotów i upadków. Pozbawiającą marzeń, zabijającą kreatywność. Obroniłam licencjat, poszłam na studia magisterskie, a gdzieś w tyle mojej głowy co jakiś czas pojawiały się myśli, że przecież kto jak nie ja? Zaczęłam aplikować, zbierać referencje, tworzyć film. Wszystko krok po kroku, wolno i bez większego przekonania. Miałam na głowie pracę, pisanie magisterki, do tego związek o który strasznie się bałam. Nie było dnia w którym nie staczałabym wewnętrznej walki. Przecież mam kochającego faceta, kochającą rodzinę. Przecież rodzice wychowali mnie tak, a nie inaczej, a ja co? Ucieknę? W skali życia to tylko rok, ale w skali tu i teraz to wyzwanie, przygoda i przeogromna zmiana. Czułam, że nie pasuję do realiów narzuconych przez znajomych, środowisko. Oczekiwano ode mnie czegoś, czego ja nie czułam. 
Sprawa była coraz prostsza, bronię się i lecę. Dojrzewałam do tej decyzji długo, bardzo powoli. Niestety nie przypuszczałam, że to wszystko pochłania tyle czasu… Akceptacja z poszczególnych filarów agencji. Wszystko wymagało wiele cierpliwości i moim zdaniem, sam proces aplikacji weryfikuje to czy na prawdę zależy nam na tym wyjeździe i czy jesteśmy na to gotowi. Jednak gdy słowo się rzekło, maszyna ruszyła, początkowo powoli, ale gdy już się rozpędziła nawet nie zauważyłam gdzie to wszystko minęło i jak to się stało, że znalazłam się już w tym miejscu. Świat AuPair jest już na wyciągnięcie moich dłoni. 
108 dni. 




Komentarze